czwartek, 20 października 2011

XXVII

Najbardziej boli mnie to, że w takiej sytuacji nie wiem co powiedzieć. Po prostu nie wiem. Kiedyś było inaczej. Może problemy były inne, dlatego takie wrażenie. Może.  Źle się z tym czuję. Nic. Kompletne nic. Pustka. To nie jest normalne. Nic teraz nie jest normalne. Nie potrafię zachować się jak przyjaciółka. Zapomniałam jak to się robi. Naucz mnie tej sztuki. 
I tak oto nie ma tematu na który rozmawiałabym tylko z kolegą. Ostatni z wielu został rozpoczęty z kimś innym. Może to i lepiej. Nie kurzy się. Odświeżony. Zbyt wiele się zmieniło odkąd ostatnio gadaliśmy. Więc nie ma sensu trzymać go gdzieś w szufladzie. Reset. Nic nigdy nie było. O niczym takim nie rozmawialiśmy.
Kolejny raz przekonuje się, że bez ciągłego kontaktu coś się zaciera. Ile jeszcze? Mi już się nie ufa. Już się nie mówi co jest źle. Nie wspomina się o najmniej znaczących rzeczach. W sumie nigdy o nich nie słyszałam. Nie mam sił. Poddaję się. I tak każdego dnia zmagam się z bezradnością. Pamiętam ten najsmutniejszy dzień mojego życia. To chyba podświadomość wyciskała łzy. Nie potrafiłam określić czym było to spowodowane ale jestem prawie pewna co ją pobudziło. Świadomość, że mogę stracić coś tak ważnego. Tak wyjątkowego. Na zawsze. Straciłam. Być może da się odzyskać, przywrócić porządek, jednak nie potrafię tego zrobić. Nie wiem jak. Nadzieja, że jeszcze będzie jak dawniej znika z każdą kolejną łzą. A wtedy? Potoki. Nieprzespana noc. Pomimo próśb poduszka była mokra. Bo strata była bliska. Jedna rozmowa tak wiele mi uświadomiła. Ciężka noc, paskudny dzień, wieczór spędzony w kościele. Ludzie pytali, co się dzieje. Nie umiałam odpowiedzieć. Taki stan był mi obcy. Myślami zupełnie gdzieś daleko. Ponad wszystkim. Dziwne zawieszenie. Miałam wtedy chęć zostać w kościele aż do rana. Ale coś zaczęło się zmieniać. Śmiałam się, pamiętam. Humor zaczął się poprawiać. O 2 było już dobrze, wręcz pozytywnie. Następny dzień pamiętam aż za bardzo. Ale czy zawsze kiedy psychika leży gdzieś głęboko, na dnie, przyjdzie moment kiedy wzniesie się na szczyty? Nie.  Nie mam siły walczyć. Naprawdę nie mam. I nie mów, że chcieć to móc. Gdyby tak było, szpitale byłyby puste. 
Po pierwsze, zasłuż na to co masz. Po drugie, na to o co toczy się gra. Po trzecie, pracuj, atakuj i walcz , inaczej nie masz zupełnie żadnych szans. Nie mam żadnych szans. Nie zasługuję na to co mam ani na to o co toczy się gra. Nie mam o już co walczyć. Poddałam się dawno. Nie pracuję. Nie atakuję. Nie walczę. Z porażką zdążyłam się pogodzić. I nie impas tylko moja głupota osobista. Jestem beznadziejna.
Dziwne uczucie, kiedy słowa znienawidzonej niegdyś piosenki ciągle rozbrzmiewają. Ta bliskość jest co najmniej nienormalna.  Nie, to nie jest sentyment. Po prostu kojarzą mi się z czymś. To nie sentyment. To wspomnienia związane z pewnym czymś. Nawet tekst nie ma sensu, aczkolwiek w ucho wpada skutecznie. Nie zmienia to jednak faktu, że nienawidzę tego utworu. Denerwuje mnie. A może to nie sam kawałek tylko podszycie?
Najlepsza impreza w historii z nami? To chyba dobra reklama i 'przyzwoita' wizytówka. Ale drugiej takiej, przeżywanej w pełnej świadomości własnej nie wyobrażam sobie. To byłby szczyt patologii imprezowej. Maaaatkooo koooochaaanaa.



 

                                                                                                                       Utraciły słowa dawną moc..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz