niedziela, 22 kwietnia 2012

XXXI

Przykra rzeczywistość przeszła z papieru, siadła obok mnie i opowiadała o sobie. Dosłownie namacalna. Na wyciągnięcie dłoni. Mówiła o ciężkim brzemieniu codzienności. Bez owijania w bawełnę. Bo po co. Bezpośredniość jest drastyczna. Drastyczność jest niezbędna w pewnych kwestiach. Nadaje dramatyzmu. Cienka czerwona linia. Dalej nie przejdziesz. Wiesz co tam Cię czeka. Twój wybór. Ale i tak nie pójdziesz tam. Nie pójdziesz. Nie jesteś egoistą. Zostajesz po tej stronie. Zostajesz ze mną. Nie puszczę Cię tam. Nigdzie nie idziesz. Cienka czerwona linia. Ściana ognia podsycana realnością i wiarygodnością. To chyba jasne, że taka wiadomość to nie byle błahostka, przyjmowana ze stoickim spokojem. Nie potrafię myśleć o tym o suchych oczach. Nie potrafię. Nie potrafię wyobrazić sobie tego. Widziałam. Widziałam. Widziałam mimo ciemności. Widziałam. Widziałam to. Na własne oczy, ujrzałam to, co mnie przeraża. Pokazała. Odsunęłam to, czego się obawiałam. To, czego obawiam się nadal. Ona siedziała dalej, kontynuowała opowieść. Miałam ochotę ją objąć. Ulżyć cierpieniu. Ale i tak za dużo namieszałam. Mówiła. Jeszcze do końca nie mogę uwierzyć. Matko.. Tak mało.. Tak mało brakowało.. Szansa za szansę?  Jakie to uczucie? Jak żyje się z taką świadomością? Dziwnie czuję się ze swoją bezradnością w obliczu czegoś co znam. W pewnej części. Wiem, jak jest ciężko. Kolejne opowieści to kolejna porcja wiedzy. I zrozumienia. Niezbędnego zrozumienia. Ale to nie wszystko. Dużo, ale nie wszystko.  Potrzebne są działania. Tylko nie mów mi, że chcieć to móc. Nic nie mogę zrobić. Jestem żałosna.
Zwycięski taniec u stóp Mount Everestu marzeń? Nie. Nie, nie, nie. Zdecydowanie nie. Absolutnie nie. Nie tak miało być. Nie tak miało wyjść. Nie tak miało wyglądać. Nie tak miało się okazać. Nie miało ranić. Mam dziwny zwyczaj wycofiwania się, kiedy czas wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i słowa. Nigdy nie mam takiego zamiaru ale zawsze, ale to zawsze dzieje się tak samo. Milczenie i obojętność. Błędne koło bierze swój początek za każdym razem  w tym samym miejscu. To dzieje się samoistnie. Podświadomość krzyczy. Może umiem tylko ranic? Jak inaczej nazwać odrzucenie uczucia?
Zazdroszczę Wam jednego. Możliwości poznania wcześniej osób z którymi spędzicie najbliższe 3 lata. Ten błysk w oku i uśmiech kiedy odwiedzamy kolejne pracownie, idziemy korytarzami które powitają Was we wrześniu... Patrzycie na szkoły i wiecie, że tu wrócicie. Widzę Was między tymi murami, w tych ławkach, przy tych tablicach. Z niepewnością odwracacie się do nauczyciela pytając czy zadanie jest dobrze rozwiązane. Jest. Nie robił to byle kto. Nie jest łatwo, bo to już nie Nasza szkoła sentymentów a nowy rozdział w życiu każdej. Już nie wszystkie razem. Już nie siedzimy rano na świetlicy. Nie odwiedzamy pani Joli. Nie piszemy wspólnie sprawdzianów, wymieniając się kartkami. Nie wracamy do domu razem po siedmiu godzinach. To już nie to samo. To nie Nasza szkoła. Więcej ludzi, więcej nauki. Ale radzicie sobie. Jesteście najlepsze. Jak zawsze. Wy. Wy. Wy, te moje zdolne dziewczynki, które z każdej sytuacji mistrzowsko znajdują doskonałe wyjście. Te, mające zawsze swoje zdanie, swoje ideały i ambicje. Charaktery z pazurem i poczochranymi włosami. Z takimi osobowościami nie zginiecie w tym marnym świecie. Jeśli nie śmiechem i spojrzeniem, zabjecie inteligencją. Ociekacie zajebistością aż na tablicy pojawiają się zacieki. To jezdnia chodzi po Was, nie Wy po niej. Możecie wszystko, nie musicie nic. Świat należy do Was. Proszę tylko o jedno - nigdy nie zapominajcie o Powadze. W końcu to Nasze drugie imię. Jesteście najlepsze. Niezastąpione. 




I nieważnie, że świat na którym przyszło Ci żyć, lepszym wydawał się być
Nieważne..