poniedziałek, 3 października 2011

XXVI

I tak oto dosłownie się minęliśmy. Świadomość ta wpędza mnie w jeszcze głębszą otchłań tęsknoty.  Perspektywa spotkania trochę ratuje. Nie mniej jednak, tonę. Może trochę mniej niż niedawno. Jednak tonę. Pod tym względem ten rok jest fatalny. Niemal cały pod wodą. A może jakieś ocieplenie klimatu? Pustynia. O taaak. Ewentualnie tropiki, dla zdrowia. Nic lepszego chyba zdarzyć by się nie mogło. To by było coś. Zapomnieć o wilgoci oceanu. Albo chociaż znaleźć się na tratwie. Unieść się ponad to. Zapomnieć. Zbawienny ląd. Poza linią horyzontu. Coś zdaje się ukazywać. Zaraz jednak ginie. Pojawia się. Ginie. Zachodzi słońce - znika. Odchodzą chmury - znowu jest. Sama powiększam te wody. To nie jest zależne ode mnie. To dzieje się samoistnie. Nie chcę tego. Nie chcę. Uczucie bezradności. Mogę coś zrobić? Raczej nie. Jak widać, nie należy do moich mocnych stron budowanie mostów do odległych lądów. To wymaga czasu. Wytrwałość się znajdzie. Ale jaki człowiek sam, bez niczyjej pomocy stworzył most nad ogromną rwącą rzeką? Gołymi rękami. Bez niezbędnych materiałów. Nikt. Dlaczego miałoby się udać? 
Zadziwiające jak silne emocje może spowodować śmierć zupełnie obcej osoby. Przecież wchodząc do kościoła nawet nie znałam tożsamości. A może to nie sam fakt odejścia tylko te myśli? One nachodzą samoistnie. Myśli o tym, co przyniosłaby śmierć kogoś bliskiego. Jakie spustoszenie, ile łez, niezmierzony wymiar pustki. Ironia losu? Dzień wcześniej prawie to poczułam. Nigdy, ale to nigdy się tak nie bałam. Nigdy nie byłam w takim stanie. Nigdy w życiu nie byłam tak roztrzęsiona. Nigdy. Nie znałam wcześniej uczucia świadomości, że z połową mojego życia coś się stało. Zniknęła. Pojedyncze znaki tylko potęgowały strach. Okropne uczucie kiedy wiesz, że możesz tak po prostu stracić coś tak ważnego . Z dnia na dzień. Z minuty na minutę. Bezradność. Bo co robić w takiej sytuacji? Nie można siedzieć bezczynnie. Szukać? Ale gdzie? Impas. Zmysły gdzieś odeszły. Zdrowy rozsądek razem z nimi. Długa podróż w nieznane. A może właśnie tam, gdzie znajduje się serce? Tyle że skąd mam wiedzieć gdzie się znajdowało? Teraz to jasne, ale wtedy? Kto przypuszczał? Przez te wszystkie lata nie poznałam tak paskudnego uczucia. Nigdy więcej tego nie rób.
Może i nie traktuję tego jako kolejny błąd młodości ale źle się z tym czuję. Bardzo źle. Moralnie dziko. Jakby jedno czy dwa stwierdzenia załatwiły całą sprawę, zburzyły pewien mur. Teraz już nie mogę powiedzieć , że nigdy nie znalazłam się w takiej sytuacji, nie wiedziałam co robić. Byłam. Co robić, nie wiem dalej. Wciąż popełniam te same błędy. A to główny problem. Jedyne, czego się nauczyłam to to, że co by się nie stało, prędzej czy później, pewnej części na taki czy inny sposób będę żałowała. Jak zawsze zresztą. Zawsze.
Nie znam się na ludziach. To muszę przyznać. Nie ma nad czym się zastanawiać. Traktujmy się niepoważnie. Wiek przecież do niczego nie zobowiązuje. Zachowujmy się jak dzieci. Wszystko jest dla rozrywki. Sprawa czystko ekonomiczna. Inwestowanie w kamienie nie jest dobrym pomysłem. Zła koncepcja. 
Szczerość obraca się przeciwko mnie. Wniosek? Nie mieć nic wspólnego z tym tematem. Tyle że unikam go jak mogę, znając konsekwencje ale i tak zawsze zostaje poruszony. Wtedy jestem załatwiona. Dziękuje, że zawsze tak wychodzi.





I'll found you somewhere..


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz