sobota, 10 września 2011

XXII

To zdarzyło się wczoraj, aż trudno w to uwierzyć.  Bo właśnie wczoraj pewna część moich muzycznych marzeń się spełniła. Ta moja miłość do hip hopu. Bo dziś to więcej niż cztery elementy. Jednak najbliższym z tych czterech 'głównych' jest mi zdecydowanie rap. Do ludzi którzy to robią mam przeogromny szacunek. Robią to co kochają, wkładają w to serce, czas, pieniądze. Poświęcają często zdrowie, sen. Bo to ich życie. Tracki zapisują prawdą i szczerością. Swoją przeszłością. Niekiedy całe albumy stają się własną autobiografią, odsłaniają kurtynę prywatności. Ale to nie jest sprzedawanie siebie i swoich historii. To parszywe zjawisko zaczyna się wtedy kiedy robisz coś pod wydawcę. Piszesz o tym i w sposób taki jaki dyktują. Dopóki raper robi swoje, nie sprzedaje się.       
Może i rzadko hiphop pojawia się w mediach. Ale     kiedyś było inaczej. W telewizji było gęsto od niego. Przecież stara viva to głównie hh. Ale teraz jest go coraz więcej nawet w stacjach komercyjnych. Rap króluje już nie tylko na osiedlach ale również na listach OLIS . Nie zapominaj o podziemiu. Tam to się dzieje. Talentów masa. Najwięksi zaczynali w undergroundzie. Epki, nielegale. Oni mają to na swoich kontach. Pomimo tylu lat zajawka nadal trwa. I to jest piękne. Od lat robią to co kochają. Propsy za całokształt. Dlatego dla mnie największym wyrazem szacunku dla artysty jest kupowanie oryginalnych płyt. 30 zł, nieraz mniej, to niedużo a prywatna kolekcja ulubionych albumów cieszy bardziej niż cała dyskografia ściągnięta z internetu. Okradanie muzyka i ogłaszanie się jego fanem to nie sztuka. On daje wszystko, ty nic. Zły układ. Dlatego właśnie cholernie żałuję, że nie mam 23:55. Tłumaczenie, że to było pobieranie na próbę, początki z HiFi to żadna wymówka. Żałuję cholernie. Ale na przyszłoroczną płytę jest już miejsce na półce. Tak samo z DGE. Chciałam kupić T-shirt z ich kolekcji ale model który najbardziej przypadł mi do gustu jest niedostępny obecnie. Pozostaje czekanie. Jeśli ktokolwiek uważa, że moje podejście jest chore to ok. Ok, jeśli masz oryginalne albumy. Ale pierdol się jeśli masz komputer pełen mp3 z netu a oryginale płyty widzisz tylko w empiku. Nie poczujesz atmosfery koncertu oglądając nagranie na youtube. Tak, mówię to ja która nie ma krążka ulubionego składu ale nad ranem wróciła z ich koncertu na który bilet kosztował marne 10 zł a nadchodzącą płytę już widzę w swojej kolekcji.

W ciągu jednego dnia udało mi się zrobić trzy rzeczy. Pojechać na Hip Hop Day, być pod samą sceną, nie żałować. Teraz kiedy słucham ich kawałków przypomina mi się wersja live. Przy przeglądaniu po raz setny zdjęć i nagrań banan na całą twarz. Byłam tam, na koncercie tych których wielbię i się kurwa cieszę. Trudno by było inaczej. Gardło od darcia się już boli mniej. Dobrze jest znać wszystkie teksty. Godziny cykliczego odsłuchiwania tracków wyryły je w pamięci. Ręka dalej boli od ciągłego machania. Koncerty hiphopowe mają specyficzny klimat. Chociażby dzięki temu rytmicznemu morzu machających w górze łap. I 'pierdolony hałas'. I te emocje podczas pierwszych wersów. No i ciągłe niedowierzanie, że oto przede mną stoi boski Hades. Diox też. Kebs na gramofonach, Czarny przy mpctce. Energia tłumu. To się czuło. Przerywniki Gurala miały sens. Człowiek wie co mówi. I genialne bity od Matheo. Ale ważne jest to, że przeżywaliśmy to razem. Nie byłam tam sama. I ten widok trojga ludzi stojących na ławce, z rękami w górze, z minami zadowolenia. Pozytywny ten obrazek. Szkoda tylko, że nie byli wszyscy którym zależało. Byłoby jeszcze lepiej. No i jeszcze jedna kwestia.
Mówiąc skromnie, nie żałuję niczego.

3 komentarze: