niedziela, 10 lipca 2011

XIV

Stało się. Hotelowy pokój. Jedno ulubione miejsce. Dwumetrowe okno. Fotel bądź parapet. Filiżanka aromatycznej herbaty. Widok na frontową część Schiphol Plaza i lotnisko. Ogromny wielopoziomowy parking. Nieco w prawo dwupasmówka i pasy startowe. Co 20 min tą samą trasę pokonuje hiltonowski bus. Czarno na białym.  Setki myśli. Samo wspomnienie co mogłabym robić tam powoduje smutek. A tak bardzo nie chciałam wyjeżdżać.. Jedyne miejsce w którym czuję się najlepiej na dzień dzisiejszy stanowi przestrzeń przy oknie. Ptaki mają większą swobodę niż ja, Są zupełnie niezależne. Leca tam gdzie poniosą je skrzydła. Żadnych przymusów. Wolna wola. Wolny wybór
Drugi dzień tutaj a mam już wszystkiego dosyć. Tego gorąca mimo otwartych wszystkich możliwych okien. A to dopiero początek. Ogólną ulgę i chwile ukojenia przynosi czas spędzany na balkonie. Kiedy wstaję jest za gorąco by być tam dłużej niż pół minuty lecz wieczorem.. Wieczorem jest chłodniej. Ciepło nadal jest uciążliwe ale pozwala odpocząć chociaż trochę po całym dniu. Bezchmurne niebo sprzyja relaksowi kiedy wszyscy już śpią a ostatnia rozmowa na skype lub gg została zakończona. Lubię ten widok parkowych drzew i pobliskich bloków. Do tego miliardy gwiazd i księżyc. Chociaż reflektor wysyłając jasny snop światła w górę nieco rozprasza tą harmonię lecz nie pozbawia tego obrazka uroku.
Mówisz przylepa. Przylepa, jak sama nazwa wskazuje powinna się lepić, kleić bądź przylegać. No właśnie. Takiego zjawiska nie obserwujemy. Ale to dobrze. Dziękuję bardzo za tego typu sprawy. Nie wiem skąd w ogóle taka teoria. Nie ma do czego wracać. Nie ma czego zaczynać. Nie ma co kończyć. Nie ma o co walczyć. Nie ma na co liczyć. Nie oczekuję niczego jednak stawiam krzyż na tej sprawie. Nic nie było. Nic nie ma. Niczego nie będzie. Zbyt wiele się zmieniło. Czy chciałabym? Chciałabym żeby ułożyło się wszystko u Was. Żeby w końcu było dobrze, tak jak należy. Reszta jest nie ważna. Wasze szczęście. Za resztę podziękuję.
Lubię tych facetów. Od pierwszych chwil przyzwyczaiłam się do nich. Bez żadnych więzów krwi czuję jakbyśmy byli rodziną. Są mi dziwnie bliscy. Coś więcej niż sąsiedzka atmosfera. Kocham ich i resztę ekipy. Aż trudno uwierzyć, że zdążyłam przywiązać się do nich w tak krótkim czasie. Dosłownie minuty. Po dzisiejszym wieczorze mogę powiedzieć, że jednak nie będę żałowała tego wyjazdu. Może ze względu na ich naturę. Szaloną. Imprezową. W najbliższy czwartek Święto Zdobycia Bastylii, czyli znowu pół nocy na mieście. Sobota impreza u nas. Niedziela pewnie też i jezioro. I tak co tydzień. Nie licząc innych wyjść, wyjazdów i spotkań w dni powszednie. Jednak może być fajnie. Bogu dzięki, że oni tu są. Tak całe godziny byłyby wypełnione nudą. Prywatny przewodnik.. Brzmi interesująco. Nie wiem co jest śmiesznego w chodzeniu ulicami o godzinie 23 w poszukiwaniu lodów, ustawianiu stolików w długim rzędzie i wędrowaniu przez bezsenne nocne Valence. Wraz z 13 osobami. Naprawdę nie wiem co jest w tym zabawnego ale ten widok miał w sobie coś wesołego. Lepsze śmiechy tylko w Polsce. Ten wieczór zaliczam do udanych. Bardzo udanych. Jestem jak najbardziej za takimi wyjściami. Nawet jeśli w jednej kwestii mamy czas do końca miesiąca to popołudnia i wieczory są nasze. Do tego czasu nudzić się nie powinnam. I nawet jeśli nic by z tego większego nie wyszło mam nadzieję, że nie będzie żalu. Wyjadę i koniec. Ale tak być nie powinno. Nie chcę żałować. Chcę aby łzy na lotnisku okazały się zupełnie zbędne. Jasne, że tęsknie. Nic mi nie zastąpi Was. Pamiętacie o mnie tak jak pamiętam o Was.




Weź mnie za rękę i zaprowadź na krawędź
I stój tam ze mną, aż się zmęczę i spadnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz