czwartek, 14 lipca 2011

XV

Nie planować. Niczego nie oczekiwać. Nie planowałam. Byłam pewna. Wszystko na to wskazywało. Bo zależało. Tak, zależało. Tak mi się wydaje. Wszystko na to wskazywało. Co zrobiłam źle? To czego nie zrobiłam. Nauczka na przyszłość. Jaką przyszłość.. Pierwszy i ostatni raz. W takie rzeczy nie wierzę. I pomimo ogromnych tłumów czułam samotność. Rozmowy były tylko nic nie znaczącym tłem niegodnym uwagi. I głównie ta pustka nie pozwalała w pełni podziwiać półgodzinnego spektaklu sztucznych ogni. Innym taki widok sprawiał radość. Zadziwiający teatr kolorowych aktorów. Robiło wrażenie. Ale nie na mnie. Kilkakrotny uśmiech nie świadczy o całkowitym zadowoleniu. Pustka. Obcy ludzie. Wiem czego mi brakowało. A raczej kogo. Tak, dobry tok myślenia. Mówiłam, że jakoś przestało mi zależeć ale znowu zaczyna. Na tej znajomości. Znajomości. Nic więcej. Jedyna osoba która teraz może wyrwać mnie z rąk śmierci spowodowanej brakiem rozrywek innych niż te najpopularniejsze, ogólnodostępne. Jedyna osoba, która może pomóc mi się odnaleźć kiedy będzie już za późno. Jedyna osoba mogąca pomóc mi pokochać na nowo znienawidzone miasto, kraj, język. Spotkanie. Jedno spotkanie. Chodzi mi o to jedno, jakby nie patrzeć już umówione, bo wiem, że na tym jednym się nie skończy. Nie chciałabym tego. I nie ma czego zazdrościć. Roli w dramacie? Bo nie filmie romantycznym. Na pewno nie filmie i na pewno nie romantycznym. I to wcale nie jest słodkie. To nie szczyt marzeń. Aczkolwiek urocze to wzniesienie. Na chwilę obecną jeszcze nie góra.
I niby z jednej strony chcę ale z drugiej włącza się jakaś blokada uruchamiana wraz z dzwonkiem domofonu. Takie dziwne uczucie. Ale nie ma motywacji. To do mnie należy kolejny krok ale ciągle widzę ogromny znak stopu. Dobra, nie ciągle. Często. Największy w chwili osiągnięcia Mount Everestu szoku. Teraz ciągnie się to dalej. A ja niczym ta księżniczka uwięziona w kamiennej wieży siedzę i czekam. Czekam na co? Na księcia? To sobie poczekam. Ale byłoby to nie konieczne jeśli w odpowiednim momencie włączyłoby się przypadkiem przewidywanie przyszłości. Nie zmienia jednak to faktu, że księciu jest. W pobliżu. Jest dobrze. Jest dobrze. Jest dobrze. Kończę oczekiwanie. Pieprzona sobota. Sytuację stawiamy jasno. Żadnych wymijających odpowiedzi. Do niczego dobrego nie prowadzą. Nie prowadzą do niczego.
Tak, kurwa. W duszy mi płacze. Już nawet nie płacze tylko wyje. Sama nie wiem dlaczego. Wszystko mnie denerwuje. Wszystko. Głupie pytania czy nie jestem głodna, poranne krzyki dzieci z góry, słońce, telewizja. Ludzie. Wszystko. Wszystko. I płakać mi się chce. Cholernie. Psychika siada. Klnę nawet więcej. Cholernie dużo. Straciłam wiarę. Nie wierzę już w nic. Myśl, że jeszcze się zobaczymy stopiła się jak śnieg. Nic na to nie wskazuje, tak jak nie wskazuje żeby miało się coś poprawić. Że jeszcze będzie dobrze. Normalnie. Nie chcę takiego życia. Znienawidziłam to miasto. A była to miłość od pierwszego wejrzenia. Jak widać na załączonym obrazku miłość nie istnieje. I może moje nastawienie zmieniłoby się wraz ze spacerami. Ale nie tymi samotnymi podczas których towarzyszy mi wrażenie, że coś jest nie tak a ludzie dziwnie się patrzą. To nie to. Czegoś brakuje. Kogoś? Nie. To nawet nie była obietnica. Deklaracja. Ale to że nie jest tak jak być miało jest moją winą. Tłumaczenie, że gdyby zależało nie wiele zmienia bo chociaż jest w tym prawda jednak to ja przez swoje durne myślenie zaprzepaściłam wszystko. Dlaczego? Bo właśnie tak uważałam. Byłam pewna, że obejdzie się bez telefonów. To nie odległość nie do przebycia. Weekend. Jak nie, wszystko stawiam na jedną kartę.






..jak mamy tu przeżyć to przeżyjmy wspólnie.
Razem tu zdecydowanie więcej zdziałamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz